.

Betonowe Lasy Mokną Lyrics

Betonowe lasy mokną, wiatr wieje w okno,
Siedzę w oknie i wdycham samotność,
Jak to jest? Gubimy się jak startujemy,
I całe życie się odnajdujemy, wracając do wyjścia punktu,
Źródła dźwięku, łamiąc falę lęku,
Biegnąc macamy po ciemku, szukając momentów,
Fragmentów harmonii, fundamentów,
Chociaż niewiadome goni, pot na skroni się perli,
Zasypia sternik, zatańczą umarli,
Gdy uwierzą niewierni, praw powiernik na życia trojektorii,
Mozolny marsz do wiktorii, mówią: ci postronni,
Ci Bogu ducha winni, Czy naprawdę są inni niż Ty?
Czy naprawdę mniej winni niż Ty? Czy to diabeł jest zły, czy my?

O wiośnie bąka nieśmiały pąk,
Kikuty ruszą niebo, chmur melancholia chyba nie jest stąd,
Pytanie brzmi: dlaczego?
Żegluje mewa i zakasza kruk, syrena wyje w dali,
A ci piewcy Słońca i ci władcy wzgórz gdzieś jakby się schowali...
Chodziłem gdzieś i wąchałem świat, do drzwi pukałem,
Szukałem sensu, śmiałem się, płakałem,
Padałem, wstawałem, brat, czasem odnajdywałem consensus,
Zmarli przodkowie patrzą, gniewnie brwi marszczą,
To co widzą, ciekawe czy się wstydzą,
Ci co nienawidzą nie zajadą zbyt daleko,
We mgle gęstej jak mleko, gołym okiem widać,
Same złudzenia, planeta Ziemia się zmienia,
Nadchodzi czas przebudzenia, wielka zmiana,
Od wieków przepowiadana, dostrzeżesz ją w błysku,
Jak pod drzewem Gautama, w mgnieniu oka,
Pnąc się po stokach Syjonu, tkwiąc na blokach,
Termiteriach Babilonu, tu gdzie dom tych milionów,
Niewolników bilonu, pseudoświat pseudoklonów,
(pssst) nie mów nikomu, brat!
Report lyrics