.

Suro Lyrics

Średni wzrost i uroda blada jak płótno,
Uciekła z domu, została prostytutką.
Kiedy patrzyła w l***ro zasłaniała twarz ręką,
Opiekował się nią alfons - jej kochanek i mentor.
Nie było lekko, klienci mieli zachcianki,
Czas wysysał życie z niej powoli jak wampir.
Chciała zwiać do Anglii, pamięta tamtą noc,
Jej mentor pięścią roztrzaskał jej nos.
Miała dość. s***ny los, któregoś razu,
Klient czekał na nią w wynajętym garażu.
W środku panował zaduch i osobliwe p****,
Ginekologiczne łóżko wyłożone folią.
Jest spoko, widziała już rzeczy bardziej zryte,
On był dla niej miły, w średnim wieku, ubrał kitel.
"Może się napijesz? Mam tonic i gin."
I nawet nie wiedziała kiedy urwał jej się film.
Prawie nic nie zapamiętała z tej nocy,
Pamięta lekarską maskę i jego niebieskie oczy.
Coś musiało ją zamroczyć jakby ktoś ją naćpał,
Pamięta białe światła, skalpel, strzykawka.
Dziwna zaćma, ledwo wstała z łóżka,
Nie mogła prosto ustać jakby pokój się huśtał.
Miała Saharę w ustach - to kac się odzywa,
Oparta o krzesło rzygała na dywan.
Bywa, potem spała jak trup do wieczora,
W pozycji embrionalnej, bardzo brzuch ją bolał.
Czuła, że będzie chora, wyglądała na chorą,
Przez dwa tygodnie mały pokój służył jako OIOM.
Spała sporo choć wymiotowała często,
Gyros, kebaby na wynos, sztuczne mięso.
Kochanek i mentor dobrze o nią zadbał,
Zmieniał jej pościel i pilnował by jadła.
Nie wychodziła za dnia, miała sztywny zakaz,
On trzymał ją za rękę kiedy zaczynała płakać.
Nawet kupił jej kwiata, zdziwiła się bardzo,
Bo na ogół traktował swoje dziwki z pogardą.
Kiedyś przyszedł z lekarką - stara, blada baba,
Przeprowadziła na niej szereg dziwnych badań.
Zaczęła jej wkładać jakiś przyrząd w pochwę,
Po czym dodała zimno - "Płód zdrowo rośnie."
"O mój Boże, ja na prawdę nie rozumiem,
Przecież zawsze pilnowałam żeby klient miał gumę.
Może je usunę? Lekarzy znam wielu,
Nie pozwolę żeby dziecko przyszło na świat w burdelu."
"Nic nie rób" - powiedział do niej wprost,
Usiadł obok na łóżku, delikatnie ściszył głos.
"Na świecie czai się zło i jest niebezpiecznie,
Zaopiekuję się Tobą i Twoim dzieckiem."
To było piękne i chyba coś w niej pękło,
Inne dziwki nie miały wstępu na jej piętro.
Piekło ją w kroczu lecz tygodnie mijały,
Jej kochanek dawał jej dziwne zastrzyki z witamin.
Myślała nad imionami leżąc w łóżku,
Mówiła czułe słowa dotykając się po brzuszku.
Jadła mięso z rusztu i unikała świateł,
Telewizor był jedynym kontaktem ze światem.
Jak wiele matek miała brzuch nadęty,
Był na prawdę spory jak na okres trzech miesięcy.
Z piersi wypływała lepka ciecz, takie niby
Jasnożółte mleko o zapachu zgniłej ryby.
Dawali jej zastrzyki, wciąż karmili mięsem,
Lekarka na badania przychodziła coraz częściej.
Czuła się jak więzień ale to dla jej dobra,
Przecież nie chodziła głodna i był plan by się pobrać.
W jedną noc od środka zaczęło ją kłuć,
Ból promieniował od macicy do płuc.
Wnętrzem nóg spływała ciepła żółć,
A jej ciałem szarpnął nienaturalny skurcz.
"To chyba już!" - zaczęła w panice krzyczeć,
Pierwszy raz tak bardzo bała się o czyjeś życie.
Alfons przybiegł tak jak umiał najprędzej,
I bez żadnego słowa wziął ciężarną na ręce.
"Dlaczego muszę cierpieć? Jedźmy do szpitala."
Ale on jakby był głuchy, zaczął otwierać garaż.
"Czekaj chwilę, zaraz, dlaczego mnie tu niesiesz?"
Syknął do niej ostro, że ma spokojnie leżeć.
W blasku setek świeczek stała już dwójka ludzi,
Któreś z nich od razu włożyło jej knebel do buzi.
Alfons delikatnie zrzucił ją na łóżko i związał,
Mówiąc żeby robiła to co jej każą jak rozkaz.
Jego kompan usiadł obok niej ubrany jak lekarz,
Kiedy rozchylił jej nogi coś zaczęło z niej wyciekać.
Nawet lekko się uśmiechał cały czas klęcząc na kocu,
Nie mogła przypomnieć sobie skąd zna błękit jego oczu.
Z boku stała druga postać na czarno ubrana,
Jakieś dziwne symbole widniały na wszystkich ścianach.
Lekarz zamarł w bezruchu, ponieważ na jego twarz,
Siknęła z wnętrza kobiety brunatna, cuchnąca maź.
Krzyki i płacz tłumił domowej roboty knebel,
Dziewczyną rzucały skurcze jakby wychodziła z siebie.
"Nie becz." - rzucił alfons trzymając mocno ciężarną,
A kolejna porcja soków trysnęła na prześcieradło.
Ubrana na czarno postać to stara lekarka,
Czytała na głos wersety spisane na żółtych kartkach.
Dziewczyna się darła lecz nie było nic słychać,
Poza modlitwą recytowaną w pradawnych językach.
"Głęboko oddychaj, przyj, weź się do kupy,
Zaraz będzie po wszystkim tylko musisz się skupić."
Lekarz mówi spokojnie wkładając w nią swoje palce,
A dziewczyna czuła ból narastający jeszcze bardziej.
"Mamy pełne rozwarcie.", mimo, że bardzo bolało,
To parła z całych sił naprężając całe ciało.
Wokół panował chaos lecz nie przestawała przeć
I w całym garażu nagle rozległ się nieludzki skrzek.
Zgasło kilka świec jakby nagle wiatr zawiał,
Alfons widząc dziecko w jednej chwili puścił pawia.
Lekarka nie przestawała czytać modlitwy na głos,
Lekarz wziął na ręce twór, mówiąc: "Jesteś naszym zbawcą."
Dziewczynie udało się spojrzeć na jej potomka,
Od razu jak się podniosła złapali wzrokowy kontakt.
"O mój Boże! Jak to wygląda?! Co to za potwór?!
Jakim cudem takie coś wyrosło we mnie, w środku?!"
Po noworodku spływały krople ektoplazmy,
Język jakby ogon szczura zwisał z jego paszczy.
Zamiast kończyn miał macki, zamiast dłoni szczypce,
Jakby ucho z sierścią wyrastało nad jego policzkiem.
"Jest takie śliczne." - lekarz go pogłaskał,
"Dziś przyszedł na świat nasz wybawiciel, zbawca."
Uniósł go do światła, reszcie kazał klękać,
Jak pawian z "Króla Lwa" trzymając Simbę na rękach.
Młoda matka zgięta w pół boleśnie jęczy,
Była już zbyt słaba żeby wyrwać się z uwięzi.
"Wierz mi." - mówi lekarka. "Nie będzie boleć."
Malując na nadętym brzuchu przedziwne symbole.
"Spokojnie sobie poleż, to nie potrwa już długo."
Dziewczyna nie czuła nawet jak dostała zastrzyk w udo.
Zrobiło jej się sucho w ustach i świat zwolnił,
Nie miała już sił żeby toczyć z tym wojny.
Ucichły modły, światła też powoli gasną,
Walczyła ze sobą jak mogła żeby tylko nie zasnąć.
"To nie jest wasza własność! Oddajcie moje dziecko!"
Lecz jej mięśnie sparaliżowało kojące ciepło.
Już jej nie piekło w kroczu, przestała płakać,
Jej dłonie zastygły niczym liście więdnącego kwiata.
Zanim zeszła z tego świata uchwyciła jeden moment,
Skrzek który wydał z siebie jej potomek.
Report lyrics
Demonologia II (2013)
206 Intro Lovecraft Król Szczurów WCM3 Koyaanisqatsi Suro CHCWD Gabinet l***er Super Partia Winda 86 Pan Patryk Jedzie Na Biwak Dj Kostek Intermission 200mln Insektów Slasher Gra O Tron Ania Bajkowe Pato Efekt Lucyfera Tacy Sami Blizny (Mea Culpa) Baran Stylowo Zagłada część 1: Wirus T Zagłada część 2: ZH Prosty Przekaz