.

Z.S.N.B.D. Lyrics

I znowu stanąłem komuś widzę, jak kość w przełyku,
Chciałbyś zamknąć mnie w domu, kazać siedzieć cicho,
Ale ze mnie takie licho, co do głów się wciąż wbija,
Słowami wywija cynicznie, jak czarna żmija,
Nie mam marchewki i kija, każdy dzień przynosi zmianę,
Ważne, że mam gdzie kierować myśli o czwartej nad ranem,
Wiem, że było przejebane, ale wszystko ma swój koniec,
Dopiero uczę się gamonie anulować agonię,

Czy to w dobrym tonie, tak nagle zmienić klimat ?
Nie zamierzam nic kończyć, ale bardzo chcę zaczynać,
Zdarzało się przeginać, biorę odpowiedzialność,
Ocieranie się o sprawę karną nie poszło na darmo,

Bo kiedy krzyk złości mknie jak pocisk przez ulicę,
A ulice odpowiadają swoim własnym krzykiem,
Musisz mieć świadomość tego, że nie wszyscy ujadają,
Niektórzy mają kasę i nitkami jak pająk,

Łączą słowa z faktem celem szczerej obserwacji,
Brak inwigilacji, będę bronił reputacji,
Czasami nie mam racji, spisując na straty,
Zabijając się na raty zbyt wiele nie osiągnę,

Powędruję pod ziemię i kto zapłacze po mnie ?
Banda wypalonych korków z sieci sklepów Auchan,
To ja ten sam cham, który zawsze tylko szczekał,
Ale powoli znajduję znowu w sobie człowieka,

Bo może ktoś czeka, nigdy nie mogę być pewien,
Ale s***ku już nie ma jak za czasów 301,
Świadomy gniew pozostał, krytyka dalej ostra,
Jak na forum riposta zawsze leci z automatu,
Zacząłem dostrzegać (?) tego dramatu,
A na plantacji chwastów zawsze rośnie parę kwiatów,
Pozostaję dalej sobą, komu mam dziękować ? Nie wiem,
Ale dla części mnie 16-1, 16-1.

Nie wiesz o co chodzi, tak ? Mi to zawsze zarzucano,
Poryte teksty jak "Las Vegas parano",
Kiedy zaczynałem biec, łeb spotykał się ze ścianą,
Teraz lecę, a przede mną piękna, otwarta przestrzeń,

Doczekałem się wreszcie, nie tracę czujności,
Ale obraz nadziei zaczyna być ostry,
Nierozmazany syf w szesnastu kolorach,
Myślałeś, że nagrywka chora, a tu proszę taki trick,

Nie ciesz się za bardzo, wciąż potrafię słowem bić,
Jak u Sutter Kain'a beat, ciągle umiem się wydzierać,
Ale pozwól, nie teraz, bo złość mnie nie zżera,
A na pewno nie będę mówił niczego pod presją,
Ucztę duchową stawiam wyżej niż cielesną,
Nie zamierzam ściemniać, wieszn że nie potrafię być bestią,
Kto powinien ten wie, a ten kto wie mnie dobrze zna,
Odsłaniam się do cna, to rarytas dla wybranych,

Od przewidywalnych pań zawsze wolałem damy,
Kiedy od nas wymagają my od świata wymagamy,
Nie wbite w ramy, wiesz, szarej codzienności,
Ludzki byt może być cudem, nie tylko skóra i kości,

Będzie trzeba to przywalę tekstem bez litości,
Ale w całym tym gównie ważne są chwile radości,
Nie zabraknie we mnie złości, gdy muszę umiem warczeć,
Założyć swój pancerz, nie poddać się w walce,

Nie patrzeć na ścierwo tego świata przez palce,
Rozpierdolić u podstaw i zesrać się na ryj,
Dalej umiem splunąć w twarz i powiedzieć komuś: "gnij",
Ale złość teraz śpi, 2:50 ty też śpij,

I spokojnie śnij o tym, że idą lepsze czasy,
Wyłączę hałasy, wytłumię cały dom,
Naprawdę zrobię wszystko, żeby w końcu uciec stąd,
Choćby przeciwko każdemu, totalnie pod prąd.
Report lyrics