.

S2M Lyrics

[I.]
Miasto schowane za mgłą uszytą z resztek ludzkich duszy,
Nadgnitymi ustami uciekły duchy, by nie dusić,
Wirusa, co wije zaciekle kokon w każdej głowie,
Słowo po słowie wymieniam, wiem - niczego się nie dowiem,
Zapytam, odpowiem, dni zautomatyzowane,
To, że jest przejebane, nie było dostrzegane,
Tak jak właśnie strona bierna, powoli zapomniane,
Miasta straszą maszynami i płaczem szyn nad ranem.

Po co wbijać się w struktury skoro ludzi już tu nie ma,
Szukałem swego cienia, słońce odmawia posługi,
Może mam wobec Boga zajebiste długi,
Zawsze byłem drugi, a teraz czerpię satysfakcję,

Nie pożeram egoizmu co wieczór na kolację,
Nie mówię, że mam rację dlatego, że jeszcze widzę,
Czy się, kurwa, wstydzę? Nie! Po prostu wami gardzę,
Wypisany Braillem żal na pogryzionej wardze,

Struktury odgórnie zarządzane przez robactwo,
Przeżarte infekcją, nie mogę patrzeć na partactwo,
I na ludzi, którzy dawno stracili swoje imię,
Gniew nigdy nie zginie, a teraz znów muszę się ukryć,

Mam swoje demony, jestem wściekły, a nie s***ny,
Hardy i butny? Świat nie jest godny mych łez,
Czujesz podobnie, to bierz z mojej głowy ile chcesz,
Ale, kurwa mać, wiesz, najpierw musisz mnie znaleźć,

Ja stąd i tak ucieknę, lepiej późno niż wcale,
Lepiej daleko niż w ogóle, miasto umrze z wielkim bólem,
Rdza pokryje jak rana każdy kanał i rurę,
W zardzewiałym systemie, nie wiecie co we mnie drzemie,
Tak jak prymitywne plemię do krwi bronię swoich racji,
Potrzeba izolacji, pogoń za wolnością,
Zapomnianą normalnością, litością i zrozumieniem,
A ja miałbym wyrzuty gdybyście wy mieli sumienie.

[REF.]
Idę sam tam gdzie jest lepiej i ciszej,
Idę sam tam gdzie więcej od was usłyszę.

[II.]
Zbieram emocje, by otworzyć warsztaty patologii,
Uchwycić jak obiektyw moment popełniania zbrodni,
Na tych, którzy mają ciągle jeszcze coś do powiedzenia,
Zamiast chipem sterowani różnicami ciśnienia,

Dobra, koniec biadolenia, wymierający gatunek,
Powstrzymać się nie umiem przed destrukcją waszych trumien,
Nienawiści strumień szemrał kiedyś jak górski potok,
Teraz napierdala jak armatka wodna w ryj idiotom,

No nazwij mnie ciotą, dalej, odsłoń swoje ja,
Jebany w dupę chuju, kurwa, niech aria złości trwa,
Urodziłem się tu, ta? No to mam bilet na spektakl,
Za każdym rogiem, kurwa, klika, czy inna jebana sekta,
Widzisz, mogę przywdziać maskę poety albo chama,
Uronię łezkę z rana albo skopię cię po ryju,
Nażryj się żwiru, jebany debilu,
Odgryzę ci łeb, a potem powiem sobie "chilluj",

I znów jestem delikatny i tak bardzo przestraszony,
No proszę, powiedz sam, dostatecznie pokręcony?
Złość, bez ochrony, emocjonalnej zasłony,
Totalnie obnażony przed ryczącą paszczą miasta,

Bardzo niska kasta, biedny, słaby, brzydki,
Bierz najostrzejsze ostrze, ze swojego świata wytnij,
W kiblu spuść jak zdechłe rybki, po co w życiu takie cipki,
Organizm nie domaga, od psychiki do arytmii,

Moc oświetlenia miasta, mierzona w miligramach,
Gumowa nakrętka, a latarnia cała szklana,
Sztuka szczęścia połykania na 100% wymuskana,
Mogę się przeprogramować bez waszego mózgu prania,

Ale może ja też właśnie staję się częścią systemu,
Jestem taki jak wy, potrzebuję więcej tlenu,
Potrzebuję powietrza, no kurwa mać, muszę,
No bo się dowiedziałem czemu wyrzygałeś duszę!

[REF.]
Idę sam tam gdzie jest lepiej i ciszej,
Idę sam tam gdzie więcej od was usłyszę.
Report lyrics